niedziela, 22 listopada 2015

Book 3 - 17

~ Zayn’s P.O.V ~

- Ty… Boże, ty się obudziłaś – wyszeptałem drżącym głosem wstając ze stołka. Chwyciłem delikatnie jej twarz w obie dłonie. – Obudziłaś się – powtórzyłem.
- Słyszałam jak śpiewasz – mruknęła cicho. – Nie wiedziałam, że masz taki talent – zaśmiałem się, z niedowierzaniem patrząc na nią.
- O mało Cię nie straciłem, maleńka – powiedziałem, głaszcząc jej blade policzki, które powoli nabierały kolorów. – Pamiętasz cokolwiek?
- Dzwoniłam do taty… rozmawiałam z nim, zdałam sobie sprawę, że Jackson mnie oszukał i… - zacięła się, spoglądając na mnie pytająco. – Co było dalej?
- Miałaś wypadek – odparłem. – Jackson wjechał w Ciebie autem i nieźle pokiereszował.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Trzy dni, prawie cztery – rzekłem. – Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś w końcu ze mną – uśmiechnąłem się szeroko. – Tak za Tobą tęskniłem.
- Myślałam o Tobie non stop – odparła. – I mam wrażenie, że to utrzymywało mnie przy życiu.
- Och kochanie… - zaśmiałem się pochylając nad nią i złożyłem czuły pocałunek na jej ustach. Dobrze było znów czuć jej ciepłe wargi na swoich. Clairy mruknęła i gdy chciała się unieść, by oddać pocałunek, głośno syknęła. Oderwałem się od niej.
- Boli – jęknęła, dotykając delikatnie swój brzuch.
- Masz złamane trzy żebra – odparłem. – Musisz na razie na siebie uważać, jeśli za tydzień chcesz dojść do ołtarza sama.
- To już za tydzień – uświadomiła sobie.
- Tak – ponownie się zaśmiałem. – Idę po pielęgniarkę, miałem je poinformować, gdy się obudzisz.
- Nie zostawiaj mnie – mruknęła słabo.
- Wracam za moment – cmoknąłem czubek jej nosa i wyszedłem prędko z Sali. – Obudziła się – poinformowałem pielęgniarki z recepcji, które od razu poszły do Clairy, wyprzedzając mnie. Stałem w drzwiach i słuchałem jak zasypują Clairy typowymi pytaniami : Jak się czujesz? Czy coś Cię boli? Kręci Ci się w głowie? Za każdym razem Clairy odpowiadała lakonicznie. Widać było, że była zmęczona. Zresztą, nie tylko ona. Sam ledwo stałem i marzyłem, by tylko wziąć gorący prysznic i przespać przynajmniej pięć godzin.

Lecz musiałem jeszcze ją poinformować o dziecku.

- I co z nią? – zapytałem jedną z pielęgniarek.
- Na moje oko wygląda bardzo dobrze jak na człowieka po ciężkim wypadku – powiedziała. – Serce bije prawidłowo, ciśnienie również jest dobre… Teraz potrzebuje tylko płynów wzmacniających organizm i dużo odpoczynku.
- A… dziecko?
- Jutro sprawdzimy, gdy tylko ginekolog będzie na oddziale – uśmiechnęła się lekko i odeszła. Wszedłem z powrotem do Sali, gdzie inna pielęgniarka robiła coś przy różnych rurkach wbitych w ręce Clairy.
- Panie powiedziały, że może jutro po południu stąd wyjdę – uśmiechnęła się lekko Clairy, gdy zostaliśmy sami. – Jestem przytomna kilkanaście minut, a już mam dosyć tego miejsca.
- Widzę, że wracają Ci humorki – parsknąłem śmiechem.
- Szczerze? To tylko marzę, by mieć w końcu spokój.
- Jest już po wszystkim skarbie – odparłem. – Nie musisz się już bać.
- A co z Jacksonem?
- Siedzi w więzieniu i czeka na rozprawę – rzekłem. – Przyznał się do zabójstwa Chachi i Emily, więc dożywocie ma zapewnione.
- Co ja mu takiego zrobiłam? – spytała płaczliwym tonem. – Dlaczego on chciał mnie zabić?
- Bo… On jest moim bratem, Clairy – westchnąłem.
- Co? Jakim cudem? – odparła zaskoczona.
- Mój ojciec zdradził mamę z jakąś kobietą… no i była to matka Jackson’a. Ojciec zostawił ją samą i Jackson chciał się na mnie zemścić, odbierając mi Ciebie – powiedziałem.
- To było… okropne – szepnęła. – Ten ból… był nie do zniesienia – spojrzała na mnie pustym wzrokiem. – W momencie zderzenia życie przeleciało mi przed oczami i bałam się, że… naprawdę umrę.
- Ale teraz jesteś tu ze mną – odparłem. – I już nigdzie się nie wybierasz.
- Tak, zostaję tutaj – mruknęła z uśmiechem. – Strasznie boli mnie tyłek od leżenia. Najchętniej bym już wstała.
- Niestety, jeszcze trochę poleżysz – pogłaskałem ją po brzuchu i nagle na nią spoglądnąłem.
- Coś się stało? – zmarszczyła czoło.
- Muszę Ci o czymś powiedzieć – uśmiechnąłem się lekko. – Nikomu o tym nie mówiłem, bo chciałem, abyś ty miała pierwszeństwo – wziąłem głęboki wdech, po czym nerwowo się zaśmiałem.
- Na pewno jest wszystko okay? Wyglądasz na zdenerwowanego – stwierdziła, przeczesując dłonią moje włosy, doprowadzając je jednocześnie do ładu.
- Tak, jest okay… Clairy…
- Do rzeczy – zaśmiała się wesoło. Cholernie tęskniłem za tym dźwiękiem.
- Podczas badań wykryto różne urazy, ale USG brzucha pokazało… że jesteś w ciąży – ostatnie cztery słowa powiedziałem ciszej. Na jej twarzy zauważyłem ogromne zaskoczenie i usłyszałem przez moment, jak pikanie z jakiegoś sprzętu przyśpieszyło. – Spokojnie – szepnął, pocierając ją czule po brzuchu.
- Jestem w ciąży? – zapytała ze łzami w oczach.
- Tak – zaśmiałem się. Clairy położyła swoje dłonie na brzuchu, zakrywając tym jedną moją. – Dlaczego płaczesz? – spytałem ją rozbawiony.
- Jestem taka szczęśliwa! – zaszlochała, uśmiechając się. – Nigdy nie sądziłam, że zostanę matką, ale… o mój Boże – parsknęła śmiechem. Jej radość była moją radością. – Cieszysz się?
- Bardzo – odparłem szczerze. – To maleństwo będzie najbardziej rozpieszczonym i pięknym dzieckiem jakiego świat jeszcze nie widział.
- Domyślam się – uśmiechnęła się szerzej. – Myślałam, że nie chcesz dziecka tak wcześnie.
- Cóż, lepiej wcześniej, niż wcale – powiedziałem. – I tak chciałem mieć sporą gromadkę.
- Gromadkę? Chcesz abym skończyła jako hipopotam?
- I tak będziesz wyglądać cudownie – rzekłem, po czym głośno ziewnąłem.
- Zayn, może wróciłbyś do domu i poszedł spać? Wyglądasz do dupy.
- Auć – zaśmiałem się krótko. – Nie chcę Cię tutaj zostawiać samej.
- Ty też powinieneś wypocząć – szepnęła. – Jedź do domu.
- Na pewno? – skinęła głową. – Okay – westchnąłem, wstając ze stołka. Moje mięśnie były zesztywniałe od ciągłego siedzenia w jednej pozycji. – Do zobaczenia rano, kochanie – odparłem, całując ją w usta. – Kocham Cię.
- Ja Ciebie też – musnęła usta swoimi wargami jeszcze raz, nim się wyprostowałem. – Śpij dobrze.
- Ty też.

***
~ Clairy’s P.O.V ~

Wszystko mnie cholernie bolało, lecz zobaczenie uśmiechu Zayn’a było tego warte. Przez te dni, podczas których byłam nieprzytomna nie czułam nic. Byłam niczym zamknięta w izolatce bez światła i jedzenia. Byłam naprawdę zdesperowana aby wrócić do moich najbliższych, ale to nie było takie łatwe.

Byłam z powrotem. Jackson’a już nie było. Nadal byłam zła na siebie, że tak dałam łatwo mu się nabrać, ale… był taki przekonywujący!

Tak, dzięki niemu teraz leżysz w szpitalu, idiotko.

Nie należałam do osób łatwowiernych, więc poniekąd nie rozumiałam siebie, dlaczego od tak uwierzyłam Jacksonowi. Nawet Zayn’a nie darzyłam takim zaufaniem na początku, jak McTyler’a.

Drań mnie wykorzystał. Mnie i moje zajebane zaufanie.

- Witamy wśród żywych, Clairy – przywitał mnie Doktor Jenks, gdy rano złożył mi wizytę z promiennym uśmiechem. – Jak się czujemy?
- Kiedy będę mogła stąd wyjść? – zapytałam prosto z mostu, a on się zaśmiał.
- Nie tak prędko, muszę jeszcze przeprowadzić kilka badań, może wtedy Cię wypuszczę – odparł. – Zayn powiedział Ci o ciąży?
- Tak – uśmiechnęłam się.
- Gratulacje – rzekł, po czym dodał. – Na początku był tak zaskoczony jak ja, gdy dowiedziałem się od mojej żony, że będę miał trojaczki.
- Niech mnie Doktor nie straszy – odparłam z udawaną powagą, a on się zaśmiał.
- Wiesz, że dokładnie to samo powiedział mi Zayn? – spojrzał na mnie rozbawiony. – Wy naprawdę do siebie pasujecie.
- Dzięki – zarumieniłam się lekko. – Ile potrwają te badania?
- Do południa. Wolałbym, abyś została tutaj jeszcze na jedną noc, ale słyszałem, że masz sporo do zrobienia rzeczy związanych ze ślubem i weselem.
- To już akurat jest najmniejszy problem – stwierdziłam.
- Chciałbym Cię mieć jeszcze na oku przez jedną noc. Porządnie oberwałaś i powinnaś spodziewać się, że tak łatwo Cię stąd nie wypuszczę.
- Doktor doskonale wie, że nienawidzę szpitali – uśmiechnęłam się krzywo.
- A kto lubi? – zażartował. – Zachowuj się przyzwoicie wobec pielęgniarek, to może Cię wypiszę – doskonale wiedziałam, że doktor mówił o sytuacji sprzed kilkunastu minut, gdy nakrzyczałam na pielęgniarkę za to, że pięć razy wbiła mi igłę w nie to miejsce, co trzeba.
- Należało się jej – burknęłam.
- To stażystka, nie miej jej tego za złe – odparł ojcowskim tonem. Byłam ciekawa czy mój tata w ogóle interesował się moim stanem. Zayn nic o nim nie wspominał.
- Będę mogła dzisiaj wstać, rozchodzić się? – spytałam go.
- Po dwunastej, gdy odłączymy Cię od sprzętów – powiedział. – Do zobaczenia – puścił mi oczko i wyszedł.
- I co ja tu będę robić? – warknęłam zirytowana.

***

Szczerze? Myślałam, że ocipieję z nudów. Wiedziałam, że szpitale to nie kluby no, ale jakąś rozrywkę powinni zapewniać! Nie chciałam wyrywać Zayn’a z pracy lub snu, bo nie mógł wiecznie przy mnie siedzieć. I tak biedak spędził tu prawie cztery dni.
- Misiaczek! – usłyszałam głośny krzyk i już doskonale wiedziałam, kto to był.
- David! – zaśmiałam się i gdy podbiegł do mnie przytuliłam mocno, uważając na swoje bolące żebra.
- Wiesz jak się o Ciebie bałem, suczo?! Przez te cztery dni żadnej nocy nie przespałem! – pisnął, głaszcząc mnie po włosach. – A mówiłem Ci, że Jackson coś kombinował?! A nie mówiłem?!
- A nie mówiłeś – wywróciłam oczami.
- Słuchaj się starszych i mądrzejszych, Clairy! – niemalże krzyknął.
- Z tym mądrym to dojebałeś – zaśmiałam się.
- Cicho – syknął. – Jak mogłaś być tak bezmyślna i posłuchałaś Jackson’a?!
- Sama się nad tym zastanawiam – westchnęłam.
- Gdybym teraz spotkał tego skurwiela, jajca bym mu urwał i wepchnął w tą paskudną mordę – warknął. – Skrzywdził mojego ukochanego misiaczka!
- Żyję David, to się liczy – parsknęłam śmiechem.
- Ale w jakim stanie ty jesteś! Za tydzień masz ślub, a wyglądasz jakbyś miała bliższe spotkanie z Tysonem!
- Nie przesadzaj – machnęłam ręką.
- Dobra, zobaczymy jak będziesz śpiewać kilka godzin przed ślubem!
- David – jęknęłam, chowając twarz w poduszce.
- Dobra, dobra – powiedział ciszej, padając na stołek obok mojego łóżka. – Wychodzisz dzisiaj?
- Bardzo możliwe – odparłam.
- Nie możesz pić?
- Głupie pytanie! – ponownie się zaśmiałam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że David nie wiedział, że byłam w ciąży. Przemilczałam ten fakt. – Jestem na silnych lekach, w normalnych przypadku teraz leżałabym i zwijała z bólu.
- No tak – odparł zmieszany. – Jak się ogółem czujesz?
- Do dupy – wzruszyłam ramionami. – Chcę pospać we własnym łóżku i zjeść coś, co nie przypomina wyglądem cegły.
- Wyglądasz na zmęczoną – potwierdził. – Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz, że jestem na zawołanie.
- Wiem – uśmiechnęłam się lekko. – Zayn będzie niczym niańka.
- Żebyś ty go widziała przez te kilka dni… Clairy, to był wrak człowieka – mruknął. – Sam nie dowierzałem, że to był ten sam Zayn Malik, którego poznałem kilka miesięcy wstecz. Nigdy nie widziałem go takiego podupadłego na duchu.
- Wierzę Ci – wyszeptałam. – Ja też się bałam, że nie zobaczę was ponownie… to była okropna myśl.
- Suko, umierałem na myśl, że masz mnie opuścić na zawsze zawsze – wydymał smutno wargi. – Ale koniec zamulania! Musimy myśleć teraz o ślubie i…
- Przeszkadzam? – do moich uszu doszedł dźwięk cichego pukania w drzwi i niski, znajomy baryton. Spojrzałam w tamtą stronę i doznałam szoku.

- Tata?


Book 3 - 16

~ Zayn’s P.O.V ~

Od dwóch dni stan Clairy się nie poprawił. Nadal była nieprzytomna i nie okazywała żadnych oznak życia. Zdradzało to jedynie ciche pikanie.

Czułem się tak, jak kiedyś. Osamotniony i… jeszcze bardziej osamotniony.

Za każdym razem gdy wychodziłem z biura i szedłem prosto do Clairy, miałem nadzieję, że się obudziła, lecz od feralnego dnia wypadku nic się nie zmieniło. Chciałem przy niej być i uczestniczyć w momencie, gdy się obudzi.

Gdzie była moja Clairy? Jak się teraz czuła? Słyszała mnie, gdy do niej mówiłem? Tak bardzo nie chciałem, aby cierpiała. Dlaczego to nie mogło spotkać mnie? Zrobiłbym wszystko, aby nie czuła bólu ponownie.

- Wyniki Clairy są o niebo lepsze, niż na samym początku, Zayn, będzie zdrów jak ryba – pocieszył mnie David, gdy przyszedł do szpitala późnym południem.
- Myślisz, że się wybudzi w tym tygodniu? – zapytałem go, nie spuszczając wzroku z twarzy Clairy.
- Musi, za tydzień ma ślub – parsknął śmiechem. – I ona doskonale o tym wie.
- Nawet nie wiesz jak chciałbym, aby się w końcu obudziła – mruknąłem. – Chcę zobaczyć jej piękny uśmiech, te błyszczące radością oczy…
- Nie tylko ty – westchnął David. – To mój kochany misiaczek, bez niej nie mogę normalnie żyć.
- To jest nas już dwoje – odparłem cicho.
- Zayn? – odwróciłem głowę w stronę Doktora Jenks’a. – Możemy porozmawiać?
- Znowu paparazzi?
- Nie, tym razem to coś dotyczącego Clairy – odparł. Wstałem z niewygodnego stołka i po cmoknięciu ją w czoło opuściłem salę. – Zacznę od tego, że jeśli wyniki będą tak dobre jak do tej pory, postaramy się wybudzić Clairy już jutro.
- To świetnie – uśmiechnąłem się lekko.
- Ale jest też jedna sprawa – Doktor Jenks wyjął stosik kartek połączonych zszywką. – Podczas, gdy Pana nie było przeprowadziliśmy USG jamy brzusznej by sprawdzić, czy przypadkiem nie doszło do obrażeń wewnętrznych…
- I co w związku z tym? – spytałem zdezorientowany.
- Że badanie wykryło ciążę.

Zamarłem. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem poważnie na lekarza.

- Na pewno? – spytałem szeptem, oszołomiony jego słowami. Moje serce waliło jak młotem.
- Tak, po ostatniej sytuacji, która miała miejsce sam to osobiście sprawdziłem , jest to dopiero początek pierwszego miesiąca. Mało co widać, lecz zmiany są zauważalne – powiedział. – Gratulacje, Zayn – poklepał mnie po ramieniu. – Na pewno będziesz dobrym ojcem.
- Jakim cudem dziecko przeżyło wypadek?
- Sam jestem tym wielce zaskoczony, ale jednak cuda się zdarzają – uśmiechnął się. – Przekażesz to Clairy, gdy się obudzi, czy ja mam to zrobić?
- Poradzę sobie – mruknąłem. – Muszę… iść się dotlenić – niemal wystękałem, a Jenks się zaśmiał.
- Szok, co nie? – kiwnąłem głową. – Miałem tak samo, gdy żona poinformowała mnie, że będziemy mieć trojaczki.
- Niech mnie Doktor nie straszy – odparłem, idąc szybkim krokiem wzdłuż korytarza, kierując się do wyjścia ze szpitala.

Cholera, będę ojcem. Dlaczego to tak dziwnie brzmi? Tak… nierealnie? Nigdy nie myślałem, że będę miał dziewczynę, a co dopiero, że wyjdę za mąż za tydzień i za dziewięć miesięcy zostanę ojcem! Owszem, chciałem dziecko… ale w dalekiej przyszłości! Może i miałem dwadzieścia siedem lat i przyszedł na to czas, ale… nie wiedziałem, czy jestem gotowy. Chciałem pokazać Clairy wszystko, co by pragnęła zobaczyć. Teraz dołączy do nas… maluch. Będzie naszym maleństwem. Moim i Clairy…
- Kto by powiedział, że taka szuja jak ja zostanie ojcem? – burknąłem, zapalając papierosa.

***
Było grubo po jedenastej wieczorem, a ja nadal byłem przy Clairy. Z minuty na minutę co raz bardziej byłem świadom myśli, że zostanę tatą. Lecz chciałem się tym faktem cieszyć razem z Clairy. W myślach już widziałem jej uśmiech i dzięki temu obrazowi również nie mogłem powstrzymać swojej radości.

Lecz czekałem, aż ona się obudzi.

- Leżysz sobie tak już prawie trzy dni, wiesz? – odparłem cicho. – Pewnie będziesz miała dosyć snu przez najbliższe kilkanaście dni – parsknąłem śmiechem. – Brakuje mi Ciebie, skarbie… Twojego głosu, Twojego uśmiechu, oczu, które pokochałem od naszego pierwszego spotkania… Gdzie ty jesteś, Clairy? Wszyscy się o Ciebie martwią… David, moja mama, Wayliha, nawet Steve – przez chwilę zapadła w Sali cisza. – Wiesz, że byłem w kaplicy? – odezwałem się ponownie. Wszyscy inni mogli mnie wziąć za wariata, że gadałem do nieprzytomnej osoby, ale… tak było mi po prostu łatwiej uporać się z moimi myślami. – Jest ona na parterze i odwiedziłem ją dzisiaj rano… Czułem się naprawdę nieswojo. Rzadko bywałem w kościele, bo cholernie nienawidzę tego miejsca. Moja babcia Morticia, gdy byłem jeszcze dzieckiem, zabierała mnie do niego co tydzień siłą, a gdy nie chciałem iść, przekupywała mnie lizakami lub Skittlesami– zaśmiałem się. – Whatever… Obudź się Clairy… Nie wiem czy mnie teraz słyszysz, ale gdybyś dała mi jakikolwiek znak, że tu jesteś ze mną, naprawdę byłbym szczęśliwy. Nawet nie wiesz jak za Tobą tęsknię, maleńka – mruknąłem słabym głosem. – Jasna cholera, jestem takim mięczakiem – zaszlochałem, ale w moim głosie pobrzmiewała irytacja. – Chciałbym z powrotem trzymać Cię w moich ramionach i nigdy nie puszczać. Miałaś być moja na zawsze, pamiętasz? Mam nadzieję, bo nie mógłbym żyć na tym świecie bez Ciebie – szepnąłem. – Dzień, w który Cię poznałem, był najlepszy jaki do tej pory przeżyłem… No, może oprócz wieczoru, gdy zgodziłaś się za mnie wyjść. Gdybyś umarła… nigdy bym sobie nie wybaczył, że nie pojechałem wtedy za Tobą, może nie doszłoby do tego pieprzonego wypadku – warknąłem, głaszcząc jej bladą i kruchą dłoń swoją. – Kocham Cię i nie zostawiaj mnie tutaj samego… Nie poradzę sobie bez Ciebie – zapłakałem, kładąc głowę na połowie jej brzucha, kompletnie się załamując.

Nigdy wcześniej nie byłem tak słaby.

***

Następny dzień zapowiadał się identycznie jak dwa poprzednie : zostawienie Clairy samej w szpitalu, praca w biurze i powrót do mojej narzeczonej. Musiałem nadrobić wszelakie zaległości w pracy, gdyż i tak ostatnimi czasy zaniedbałem swoje obowiązki. Przeglądanie tych wszystkich papierów choć na chwilę pomagało mi oderwać się od rzeczywistości i skupić się na czymś zupełnie innym.
- Jak się ona czuje, Zayn? – zapytała z troską moja matka, dzwoniąc do mnie w samo południe.
- Wyniki niby są dobre, lecz bez zmian – odparłem bezpłciowo.
- Dobrze się czujesz, kochanie? Mam do Ciebie przyjechać z Waylihą?
- Nie, nic mi nie jest – zaśmiałem się sztucznie. – Mam strasznie dużo papierkowej roboty w biurze i Clairy w szpitalu… To jest totalne szaleństwo – stwierdziłem na końcu.
- To prawda – zgodziła się ze mną. – Gdyby coś się działo, daj mi natychmiast znać.
- Dam – rzekłem.
- Masz pozdrowienia od Waylihi – odparła miękko mama.
- Ucałuj ją ode mnie – powiedziałem.
- Kocham Cię, synku – mruknęła.
- Ja Ciebie też, mamo – szepnąłem, rozłączając się. Odłożyłem telefon na biurko i wypuściłem nadmiar powietrza z ust. Byłem cholernie zmęczony, cholernie zdesperowany i cholernie chciałem być w tej chwili przy Clairy.

Raptownie ktoś zapukał w drzwi i głowa Rachel wyjrzała za nich.

- Panie Malik? – usłyszałem głos swojej asystentki. – W holu czeka na Pana Steve Watson. Domaga się z Panem pilnej rozmowy/
- Wpuść go – rzuciłem obojętnie. Rachel skinęła głową i otworzyła szerzej drzwi, zza których pojawił się ojciec Clairy.
- Dziękuję – odparł do Rachel, a ta zamknęła za sobą drzwi.
- Co Cię do mnie sprowadza, Steve? – zapytałem formalnie.
- Wiadomo coś już konkretnego o stanie Clairy?
- Nie, na razie jest tak samo – powiedziałem. – Coś jeszcze? Mam pełno roboty,
- Chyba powinniśmy porozmawiać, prawda?
- O czym? Że jestem najgorszym wyborem Twojej córki, Steve? – zaszydziłem.
- Wiesz, że się o nią troszczę i chcę dla niej wszystkiego, co najlepsze – odparł.
- To dlaczego się do niej nie odzywałeś? Nawet nie wiesz ile ona o Tobie myślała, a ty zostawiłeś ją samą – fuknąłem.
- A co miałem zrobić?
- Zachować się jak chłop z jajami i z nią normalnie porozmawiać, jesteś w końcu jej ojcem – wywróciłem oczami. – Niby to ja jestem ten zły, ale Ciebie to chyba nie da się przebić, co nie Steve- Popełniłem błąd i chciałbym go teraz naprawić – odparł ze słyszalną skruchą. – Clairy… jest moją jedyną córką… moją małą Clairy… Nie mogłem od tak oddać ją w ręce takiego typa jak ty.
- Wiesz, ludzie się zmieniają, Watson, ale ty chyba tego nie rozumiesz – powiedziałem z dezaprobatą. – Kocham Twoją córkę, zmieniłem się dla niej, zrobiłbym wszystko, by teraz leżeć na jej miejscu, a ty zabraniasz być jej szczęśliwą?
- Wcześniej tego nie rozumiałem – rzekł. – Długo borykałem się z myślą, że mam ją oddać w Twoje ręce. Nie mogłem przetrawić tego kim byłeś Malik i nadal nie mogę, ale… Jeśli Clairy pragnie być z Tobą, to ja nie mam innego wyboru, niż przychylić się do jej decyzji.
- Czyżby? A to, że chciałeś ją wykorzystać do zniszczenia mnie? Gdzie ty byłeś, gdy Clairy najbardziej Cię potrzebowała? Ach no tak, pieprzyłeś matkę Carmen i ją również w to wszystko wplątałeś.
- Carmen to jest zupełnie inna historia, Zayn… Przyszedłem tutaj po to, aby Ci dać Ci moje błogosławieństwo – rzekł. Zamurowało mnie. Na dobre kilka chwil zabrakło mi słów.
- Błogosławieństwo?
- Według tradycji to pierw powinieneś zapytać mnie o zgodę, ale ty nigdy nic nie robisz według poleceń, więc… Dbaj o moją córkę, Malik i nie pozwól by mojej małej córeczce stała się krzywda.
- Robię to cały czas – powiedziałem.
- Trzymam Cię za słowo – odparł. – Gdyby się obudziła… zadzwoń lub powiedz Davidowi, aby poinformował mnie. Też chciałbym z nią porozmawiać.
- W porządku – rzekłem. – Przepraszam, ale musisz już wyjść.
- Do zobaczenia, Malik – pożegnał się, rzucając mi poważne spojrzenie i opuścił mój gabinet.
- Co mnie dzisiaj jeszcze kurwa spotka? – westchnąłem.

***

Przyjechałem do szpitala około trzeciej. W Sali zastałem trzy pielęgniarki i Doktora Jenks’a, którzy stali nad Clairy, a kobiety majstrowały coś przy sprzętach.
- Co się dzieje? – zapytałem zaniepokojony Jenks’a.
- Nic, po prostu odłączamy ją od kilku zbędnych rzeczy i powoli próbujemy wybudzać ją ze śpiączki – uśmiechnął się do mnie. – Jej wyniki są dzisiaj zdecydowanie najlepsze odkąd tutaj trafiła. Walczy dziewczyna.
- Ma dla kogo – mruknąłem.
- Już oswoiłeś się z myślą o ojcostwie? – kiwnąłem głową. - Zobaczysz, to nie wygląda tak źle, jak to wszyscy opisują.
- Mam taką nadzieję – westchnąłem. – Jaka jest pewność, że dzisiaj się wybudzi?
- To zależy od niej, nie ode mnie, Zayn. Jej organizm porządnie ucierpiał w wypadku, to cud, że żyje – odparł. – I jeszcze fakt, że nie poroniła. Clairy ma naprawdę duże szczęście.
- Da radę pójść za tydzień do ołtarza?
- Da radę – powiedział pewnie. – Dzisiaj nie będzie mnie na dyżurze nocnym, więc gdyby coś się działo, będą pielęgniarki z oddziału.
- W porządku – kiwnąłem głową.
- No, a teraz zostaje nam tylko czekać – rzekł.

***

Było grubo po północ, a Clairy nadal się nie wybudziła. Chwilami dostawałem paranoi, że się poruszyła lub coś wyszeptała. Nie zmrużyłem oka nawet na chwilę. Czekałem aż moja ukochana nareszcie otworzy swoje oczy.
- Maleńka, odpoczywasz chyba zbyt długo – odparłem cicho. – Nigdy nie sądziłem, że zatęsknię za Twoim gadaniem, bez Ciebie jest tutaj tak… dziwnie – nie otrzymałem żadnej reakcji. To było mega dołujące. – Kochanie, czas wrócić do mnie i reszty, potrzebujemy Cię tutaj – mruknąłem, kładąc głowę na miękkiej kołdrze. Gdy poczułem jej dotyk, od razu zachciało mi się spać. Od dnia wypadku nie mogłem normalnie spać. – Och Clairy – westchnąłem, zamykając oczy.

Niemal od razu płytki sen mną zawładnął. Byłem wyczerpany.

Słyszałem wszystko : rozmowy pielęgniarek, szuranie, chodzenie klimatyzacji, pikanie… Wszystko, oprócz głosu mojej Clairy. Kciukiem kreśliłem małe kółka na zewnętrznej stronie jej prawej dłoni. Robiłem to z myślą, że to pomoże.

Gówno prawda.

Nuciłem pod nosem jakąś bezsensowną melodię, gdy raptem poczułem delikatne muśnięcie na swojej dłoni. Zastygłem w miejscu i spojrzałem na Clairy. Przyglądała mi się z lekkim uśmiechem i łzami w oczach. Czy ja kurwa śniłem?
- Zayn – wychlipała cicho. Jej głos był zachrypnięty.

- Mój Boże, Clairy. 


Book 3 - 15

Zastygłam w miejscu, powtarzając sobie jego słowa w myślach kilkanaście razy.

Mój ojciec miał wypadek.

Wypadek.

Wypadek.

- Skąd niby wiesz? – zapytałam cicho, patrząc na Zayn’a, który przysłuchiwał się z uwagą naszej rozmowie.
- Byłem za miastem i właśnie wracałem do Londynu i zobaczyłem jego auto… jest całkowicie roztrzaskane – odparł, głośno oddychając. – Jest tu jakaś kobieta z rudymi włosami i krzyczy jak opętana…
-  Zostań tam, niedługo będę – powiedziałam szybko, rozłączając się. Gdy chciałam wstać ręka Zayn’a mnie w tym powstrzymała.
- Chyba nie myślisz, że tam pojedziesz? – zapytał oschle.
- Zayn, mój ojciec mógł mieć wypadek! – niemal krzyknęłam, wyszarpując rękę z jego mocnego uścisku i wyszłam spod kołdry.
- Clairy, Jackson jest szukany…
- Gówno mnie to obchodzi, mój ojciec może nie żyć! – przerwałam mu ostro, zakładając na siebie wczorajsze ubrania w postaci spodni i sportowej bluzy oraz trampek.
- A jeśli on Cię chce po prostu zwabić!? – wrzasnął Zayn, wstając i podchodząc do mnie z poważną miną. – Co jeśli to jakieś kłamstwo, aby tylko zrobić Ci krzywdę?!
- Dlaczego miałby kłamać?
- Dlaczego miałby mówić prawdę? – odpowiedział pytaniem.
- Zayn…
- Jadę z Tobą – powiedział stanowczo.
- Nie, wątpię byś był mile widziany w domu mojego ojca, zostań tu – odparłam szybko, chowając telefon do przedniej kieszeni spodni.
- Nie puszczę Cię samej – fuknął.
- Zadzwonię gdy będę na miejscu – odparłam stając na palcach i musnęłam jego wargi swoimi. – Kocham Cię.
- Clairy…
- Nic mi nie będzie, Zayn – powiedziawszy to niemal wybiegłam z pokoju. Scarleth oczywiście głośno szczekając zbiegła za mną, przez co omal nie spadłam ze schodów.
- Clairy! – usłyszałam głośny krzyk Zayn’a, ale już nie zwróciłam na niego uwagi. Chwyciłam kluczyki od swojego Astona Martina i wybiegłam z willi. Z trudem otworzyłam auto przez drżące ręce z mocno bijącym sercem wsiadłam do środka. Odpaliłam samochód i z piskiem opon odjechałam spod posesji.

Ledwo mogłam skupić się na prowadzeniu auta. Co chwilę mój telefon dzwonił i wiedziałam, że był to Zayn. Nigdy nie umiał się dostosować się do mojej prośby.

Upierdliwy narzeczony.

Po niecałych piętnastu minutach jechania przez centrum Londynu, pokierowałam się do domu mojego ojca. Niemal zapomniałam o jego istnieniu. Przez jego ciągłe kłótnie o to, że Zayn nie był dla mnie odpowiednim kandydatem na męża denerwowały mnie. Patrzył na tego Zayn’a z przeszłości i nie rozumiał, że ludzie się zmieniają.

A jednak cud się zdarzył.

Z uwagą obserwowałam drogę. Chciałam jak najszybciej dostać się do mojego ojca, lecz wypadek nie należał do mojej listy życzeń.

Co jeśli Zayn mówi prawdę? 

Tajemniczy głos w mojej głowie sprowadził mnie na ziemię. Fakt pierwszy, Jackson był poszukiwany przez policję. Fakt drugi, on mógł zabić Chachi przez to, że wydała ich tajemnicę Zayn’owi. Fakt trzeci, Jackson od początku przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona i nie mógł sobie mnie odpuścić. Więc może ta historia z ojcem była… ustawiona?

Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam szybko numer do swojego ojca. Słuchając sygnałów modliłam się aby to wszystko okazało się kłamstwem.
- Clairy? – zapytał ochrypły głos, a mi spadł ogromny ciężar z serca.
- Tato? Wszystko z Tobą w porządku? – pytałam szybko.
- Tak, ale czemu dzwonisz z tym pytaniem po trzeciej w nocy? – parsknął śmiechem. Czy my właśnie rozmawialiśmy jak dawniej?
- Bo ja… - przerwałam, bo wtedy zdałam sobie sprawę z tego co zrobił Jackson.

Oszukał mnie.

Chciał mnie do siebie w jakiś sposób zwabić.

I cholera jasna, udało mu się.

- Clarisso? Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony tata. – Czy to Zayn…?
- Nie, nie, nic z tych rzeczy – odparłam, rozglądając się po otoczeniu, w którym byłam. – Ja… totalnie się pogubiłam…
- Clairy, wytłumacz mi natychmiast co się dzieje!
- Jesteś w domu?
- Tak.
- Będę za niecałe dziesięć minut – rzekłam i rozłączyłam się. Rzuciłam telefon na siedzenie obok i głęboko odetchnęłam. – Kurwa! – warknęłam, uderzając w kierownicę.

Jackson był psycholem, tak samo jak Carmen. On był chory.

Raptownie usłyszałam głośny dźwięk samochodowego klaksonu. Spojrzałam w tamtą stronę, ale było już za późno.

Trzask.

Wirowanie.

Ból.

Ogromny ból.

Ciemność.

I nic więcej.

~ Jackson’s P.O.V ~

Oszołomiony wszystkim co się stało, obolały i totalnie poturbowany wysiadłem z resztek mojego auta. Ledwo trzymałem się na nogach przez szargające mną emocje. Spojrzałem w kierunku roztrzaskanego Astona Martina, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Z daleka widziałem nieprzytomną Clairy, a z jej twarzy sączyła się krew. Dowiodłem swego.

I byłem z siebie dumny.

~ Zayn’s P.O.V ~

- Obiecała, że zadzwoni David – powiedziałem podenerwowany do chłopaka, który przyjechał od razu po tym, jak wyjaśniłem mu całą sytuację. – Obiecała.
- Spokojnie, Malik, Clairy wie co robi… Zazwyczaj – odparł głaszcząc po głowie szczekającą Scarleth. Czy psy mogły wyczuć niebezpieczeństwo?
- Nawet nie dała sobie nic powiedzieć… nie mogłem jej przetłumaczyć, że mógł ją oszukać.
- Na pewno to zrobił – rzekł David. – Widziałem się z jej ojcem wczoraj w restauracji.
- Ja pierdole! – wrzasnąłem, uderzając w ścianę. – Jeśli ten zajebany kutas coś jej zrobił…
W tym samym momencie mój telefon zadzwonił. Chwyciłem go i poczułem rozczarowanie, że nie była to Clairy i zaskoczenie, że dobijała się do mnie najmniej lubiana mi osoba.
- Steve? – odparłem formalnie.
- Przyjedź do naszego domu, Malik – powiedział łamiącym się głosem. To mnie zbiło z tropu.
- Czy coś…
- Clairy miała wypadek.

***

- Gdzie jest Clairy?! – wydarłem się, wybiegając z auta i podszedłem do ojca Clairy i matki Carmen. – Gdzie ona jest? – spytałem ponownie, gdy nie uzyskałem odpowiedzi. Steve wskazał głową na karetkę. Ciało Clairy leżało na noszach. Była cała we krwi i poprzyczepiana do różnych urządzeń. Zadrżałem i podszedłem do ratowników. – Clairy? – zaszlochałem, patrząc na jej nieprzytomną i obitą twarz. Wyglądała okropnie.
- Pan Malik? – zapytał jeden z mężczyzn, który zajmował się Clairy. Skinąłem szybko głową.
- Co tu się stało? – zapytałem słabo.
- Pani Watson miała poważny wypadek. Ktoś wjechał w jej auto, w efekcie czego dachowało przez dobre dziesięć metrów. Tylko tyle wiem.
- Co z nią? – ponownie zapytałem, głaszcząc zimną dłoń Clairy.
- Nie wygląda dobrze… Będzie Pan musiał zapytać o wszystko lekarza w szpitalu – powiedział.
- Do którego mam się udać?
- Do Świętego Tomasza – rzekł.
- Przepraszam, ale musimy już jechać – oznajmił drugi z ratowników, wsadzając nosze do środka karetki.
- Zayn… - usłyszałem za sobą głos Davida. Spojrzałem roztrzęsiony w jego stronę. Wtedy zobaczyłem go.

Jackson’a trzymanego przez policjantów.

- Ty skurwielu! – wrzasnąłem, biegnąc w jego stronę. Na jego twarzy widniał zawadiacki uśmiech.
- Panie Malik, spokojnie! – przed pobiciem tego sukinsyna powstrzymała mnie dwójka policjantów. – Już go mamy…
- On chciał zabić moją narzeczoną! – krzyknąłem. – A ty co się uśmiechasz?! – warknąłem w jego stronę. Z jego ust nie schodził głupi uśmieszek. – Myślisz, że to tak zostawię?! Zabiłeś Emily, potem Chachi, a teraz Clairy?
- Gdybyś był mądry kutasie, ochroniłbyś Clairy przede mną, braciszku – powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Zamarłem.
- Że co?
- Chciałem byś tak samo cierpiał jak moja matka, gdy Twój pierdolony ojciec wypieprzył ją i zaciążył, a potem zostawił samą! – podniósł głos, a we mnie aż się gotowało, by rozwalić mu twarz. – Clairy była idealnym celem.
- Celem?! Ona może tego nie przeżyć, chory pojebie! – już się nie kontrolowałem. Złość władała mną i nie mogłem jej opanować.
- I co z tego? Jak nie ta, to kolejna, czyż nie? – zaśmiał się szyderczo. – Ty tak właśnie robisz… dajesz głupie nadzieje, a… ona miałaby ze mną niebo. Nie zasługujesz na nią!
- Jeśli ona tego nie przeżyje, znajdę Cię McTyler i pożałujesz – warknąłem, spluwając. – Pożałujesz za zabicie Emily, Chachi i to, że w ogóle zbliżyłeś się do Clairy. Zniszczę Cię Mctyler i nigdy nie wyjdziesz z pierdla.
- Jedźmy do szpitala, Zayn – poczułem rękę David’a na swoim ramieniu. – Ona Cię teraz potrzebuje.
- Ona potrzebuje wyłącznie mnie! – krzyknął Jackson wyrywając się policjantom, lecz trzymali go w żelaznym uścisku.
- Zamknij już swój pusty, zakuty łeb nim poczujesz na sobie złość geja – syknął w jego stronę David, odciągając mnie od McTylera i policjantów. – On jest Twoim…
- Nie obchodzi mnie to w tej chwili, muszę jechać do Clairy – warknąłem.

***

- Doktorze Jenks, co się dzieje z Clairy? – zapytałem go, gdy w końcu po trzech godzinach badań opuścił pokój, w którym leżała Clairy.
- Witam Cię ponownie Zayn… - westchnął lekarz, a ja już wiedziałem, że coś jest nie tak. – Clairy doznała kilka poważnych obrażeń wewnętrznych, wstrząs mózgu, ma złamane trzy żebra… oprócz tego straciła wiele krwi i raz ratownicy ją reanimowali w drodze do szpitala.
- Jest przytomna?
- Właśnie w tym problem… Clairy jest w śpiączce – oświadczył. Zachłysnąłem się powietrzem i zaskoczony usiadłem na krześle. – Wszystko w porządku, Zayn?
- Tak, nie… nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Wiadomo, kiedy się obudzi?
- To już zależy wyłącznie od niej – powiedział. Schowałem twarz w swoich dłoniach. – Będzie z nią dobrze, Zayn, to silna kobieta – poklepał mnie po plecach, w jakiś sposób próbując podnieść mnie na duchu. – Z pewnością Clairy spędzi tutaj najbliższy tydzień, zobaczymy jak będzie się czuła – rzekł. – No i jeśli się oczywiście wybudzi.
- Za dwa tygodnie mieliśmy się pobrać… ja nie przeżyję tego, jeśli…
- Hej, moja rola jest taka, aby trzymać ją przy życiu, tak? Clairy przeżyje i nie ma innego wyjścia – odparł ze słabym uśmiechem. – Wyglądasz na zmęczonego.
- Bo jestem – mruknąłem.
- Może wrócisz do domu i…
- Nie, chcę być przy niej – przerwałem mu.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami. – Możesz do niej wejść, powiadomię pielęgniarki o Twojej obecności.
- Dzięki – odparłem i wstałem z krzesła.
- Gdyby coś się działo, masz wołać mnie od razu – skinąłem głową i poszedłem do Clairy. Niepewnie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

Widok nieprzytomnej Clairy mnie załamał. Ostatnim razem wiedziałem, że się obudzi, ale teraz…

Nie byłem tego już taki pewny.

W pomieszczeniu było słychać pikanie różnych sprzętów i jej prawie ciche oddychanie. Jej klatka prawie się nie podnosiła. Wziąłem krzesło z kąta i usiadłem tuż obok jej łóżka. Chwyciłem delikatnie jej bladą dłoń, uważając na różne igły w nią wbite.
- Znowu tu jesteśmy, skarbie – szepnąłem. Nie otrzymałem odpowiedzi. Jej oczy były zamknięte. Bardzo pragnąłem zobaczyć jej piękne oczy. – Nie poddawaj się kochanie… - mruknąłem. – Nie możesz nas wszystkich opuścić… Musisz do mnie wrócić, nawet nie wiesz jak jesteś mi potrzebna – uniosłem drugą rękę i musnąłem dłonią jej siny policzek. – Dałbym wszystko aby być teraz na Twoim miejscu i cierpieć za Ciebie – odparłem. Obraz przede mną zaczął się zamazywać. Kurwa, ja nigdy nie płaczę. To nie było w moim stylu. Nie mogłem pokazywać słabości.

Ale to Clairy przywróciła moje uczucia.


- Ale po prostu do mnie wróć, maleńka, tylko o to proszę. 


Book 3 - 14

- Ugh, głowa mnie boli – jęknęłam, gdy nagle zostałam wyrwana z głębokiego snu. Wypity alkohol podczas wczorajszego after party po Oscarach dawał o sobie znać. Zayn natomiast był bez skazy, a wypił ode mnie o wiele więcej.

Dupek.

- Tobie też dzień dobry – Zayn uśmiechnął się i złożył krótki pocałunek na moich ustach.
- Wczoraj przyćmiliśmy wszystkich – stwierdziłam bez bicia.
- Prawda – skinął głową, kładąc na swoich kolanach laptopa. Po minucie ujrzałam na The Sun mnóstwo moich i Zayn’a zdjęć z poprzedniego dnia. Wyglądaliśmy obłędnie. – Ta suknia to był dobry wybór – odparł, skanując dokładnie moją sylwetkę na zdjęciu.
- Przyszła Pani Malik musi jakoś przy Tobie wyglądać – powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Letnia bryza owiała moje nagie plecy.
- I bez zbędnych dodatków wygląda – Zayn odłożył laptopa na szafkę i zdarł ze mnie kołdrę, ukazując mu moją nagość.
- Zayn! – pisnęłam, próbując się zasłonić, lecz ręce Zayn’a mnie w tym powstrzymały.
- Hańbą jest ukrywanie tego ciała – mruknął powoli sunąc wzrokiem po moim ciele. – Te ciało już niedługo będzie należało wyłącznie do mnie.
- Od początku było Twoje – szepnęłam, spoglądając w jego ciemne tęczówki. Zabłyszczały w nich pożądanie i miłość.
- Fakt.

***

- Że Randy Fenoli ma pojawić się u nas w sobotę? – zapytał zdziwiony Zayn, rozkładając się na łóżku. Nienawidziłam długich lotów, lecz Zayn umilał mi ten nieprzyjemny czas.
No i zawsze w ewentualności mogłam iść spać.
- Tak, sama byłam zaskoczona – odparłam, siadając tuż obok niego. – Ale on z pewnością mi doradzi co ubrać.
- A ja jestem zaskoczony, że jeszcze nie masz żadnej sukni – powiedział śmiejąc się.
- Gdybym miała trochę więcej czasu, pewnie bym coś znalazła – odparłam.
- Wiesz, że jestem bardzo niecierpliwym człowiekiem – uśmiechnął się szeroko.
- Wiem to – wywróciłam oczami, kładąc się na brzuchu. W tym samym momencie poczułam nieprzyjemne burczenie. Usiadłam z powrotem i chwyciłam się za niego.
- Co się stało? – zapytał lekko zaniepokojony, podnosząc się i bacznie mnie obserwując.
- Nic, chyba – odparłam niepewnie. W jednej chwili poczułam dziwny kwas w gardle. Zakryłam usta dłonią i pognałam do łazienki. Klęknęłam przed ubikacją i zwymiotowałam wszystko, co dzisiaj jadłam i piłam. Skrzywiłam się.
- Na pewno? – znikąd usłyszałam głos Zayn’a, a mnie ponownie naszła fala mdłości.
- Wyjdź – rzekłam, po raz drugi wydalając z siebie obrzydliwe coś.
- Nie – rzucił lakonicznie i chwycił moje włosy, odgarniając mi je z twarzy, a drugą dłonią głaskał dół moich pleców. Tkwiłam w tej pozycji przez dobrą minutę, dopóki mdłości nie ustąpiły.
- Podasz mi chusteczkę? – spytałam, podnosząc się chwiejnie do pozycji stojącej. Zayn wyjął z małej szafki opakowanie chusteczek, wyjął jedną i mi ją podał. Zawstydzona wytarłam usta.
- Choroba lotnicza? – odezwał się po dłuższej chwili ciszy.
- Tak myślę – wzruszyłam ramionami. – Kiedyś ją miałam.
- Chcesz paracetamol albo kawę na rozgrzanie? – pokręciłam głową.
- Prześpię się i to mi wystarczy – uśmiechnęłam się lekko. Przepłukałam usta wodą i następnie wróciłam z Zayn’em do sypialni. Zdjęłam z siebie ubrania i w samej bieliźnie wskoczyłam pod kołdrę. Chwilę później Malik zajął miejsce obok mnie.
- Jak poczujesz się źle, to od razu mi mów – szepnął, opatulając mnie ramieniem. Położyłam głowę na jego piersi i przerzuciłam rękę przez jego brzuch.
- Dzięki za troskę – szepnęłam, zamykając oczy. Wraz z biciem jego serca zasnęłam.

***

- Boże, zapisaliśmy już ponad sto osób, a nawet nie ujęliśmy w to naszych rodzin – odparłam przeglądając moją i Zayn’a wstępną listę zaproszonych na wesele. Po trzy godzinnej drzemce od razu czułam się lepiej, choć od czasu do czasu coś przewracało mi się w brzuchu. Zignorowałam ten fakt i skupiłam się na wykonywanej czynności.
- Lubimy przyjęcia z hukiem – stwierdził, uśmiechając się głupkowato.
- Co fakt to fakt – powiedziałam. – Myślę że dojdziemy do stu dwudziestu osób lub ciut więcej – stwierdziłam.
- Mi wystarczyłby szybki ślub, abym mógł mieć Cię tylko dla siebie i sprawdzić co będziesz mieć pod sukienką – mruknął, raptownie znajdując się nade mną. Nasze nogi splotły się w supeł.
- To mogliśmy nic nie mówić Davidowi – parsknęłam śmiechem. – Ale to nawet lepiej… Media może wtedy się od nas odczepią na jakiś czas i…
- Pomyślimy co dalej? – pokiwałam głową.
- A ty jak sobie to wyobrażasz? – zapytałam go. – Jacy będziemy za pół roku, za rok lub dwa lata?
- Na pewno będziemy w cholerę seksownym małżeństwem – zaśmiał się, a ja razem z nim. – No nie wiem… Widzę nas tak jak teraz. Będziemy samowystarczalni, piekielnie popularni no i… chyba pomyślimy o jakimś maluchu, co nie?
- Dziecko? – zapytałam oniemiała. Zaskoczyła go moja reakcja.
- No… tak – powiedział wahając się. – Czy to takie dziwne?
- Nie… po prostu, zaskoczyłeś mnie.
- Chyba nie powiedziałem czegoś głupiego? – zmartwił się.
- Nie! Oczywiście, że nie – powiedziałam szybko. – Wszystko po kolei. Nawet jeszcze nie wzięliśmy ślubu.
- Ślub to tylko papierek, ale dla bycia z Tobą na zawsze warto się poświęcić.

To spowodowało, że niemal do końca lotu miałam uśmiech na twarzy.

***

- Wyglądaliście przebosko! Normalnie cud, miód i malina! – krzyknął David, niemal miażdżąc mnie swoim niedźwiedzim uścisku na powitanie. – Misiaczku, ty rozwaliłaś wszystkich!
- Ddusisz mnie – zaśmiałam się z trudem.
- Przepraszam! – parsknął śmiechem puszczając mnie. – Nawet nie wiesz jaką dumę czułem, gdy Cię wczoraj oglądałem! Moja dziewczynka – David pogłaskał mnie po włosach.
- Och przestań – skrzywiłam się teatralnie.
- Dopilnowałeś wszystkiego o co Cię prosiłem David? – zapytał go Zayn, taszcząc za sobą naszą walizkę. Odkąd zjawiliśmy się w domu jego telefon nie przestawał dzwonić. Współczułam mu, bo nie miał nawet chwili wytchnienia od firmowych spraw.
- Tak – David pokiwał głową. – Masz jutro spotkanie z Wilkinsonem o dziesiątej, drugie z Cooper’em od piętnastej i trzy konferencje.
- Potrzebuje kawy – westchnął głęboko, zostawiając bagaż w korytarzu i poszedł do kuchni.
- Wiesz co się stało z Chachi? – spytałam cicho Davida.
- Tak, ktoś musiał być wyjątkowym draniem i mieć powód aby ją tak potraktować – powiedział szeptem. Nie chciałam ponownie poruszać tego tematu przy Zayn’ie. Był dla niego i jak za razem dla mnie, bardzo drażliwy.
- Myślę, że był to Jackson – mruknęłam.
- Dlaczego? – spytał zaskoczony.
- Bo Jackson miał powód – odparłam. – Przecież Chachi powiedziała o całym ich układzie Zayn’owi.
- Myślisz, że byłby do tego zdolny? – niepewnie skinęłam głową. – Mówiłaś o tym Zayn’owi?
- Tak, ale nie ruszaliśmy tej sprawy po przez to mieliśmy małą kłótnię – rzekłam poważnie.
- A mówiłem, żebyś się trzymała od tego chuja McTyler’a z daleka. Może i bym go pieprzył, ale to nie znaczy, że byłaby z tego dozgonna przyjaźń – odparł.
- Raz w dupę to nie pedał, tak? – parsknęłam śmiechem.
- Mi to by różnicy i tak nie robiło – wywrócił oczami.
- Clairy, chcesz kawy?! – usłyszałam pytanie Zayn’a z kuchni.
- Tak! – krzyknęłam. – I David… dzieje się ze mną coś dziwnego chyba…
- Podobają Ci się lesbijki? To nic dziwnego, ja też je lubię…
- Nie! – powiedziałam marszcząc czoło. – Ja… mam nudności przez cały dzień i nie wiem co o tym myśleć.
- Cukiereczku, czy wy wpadliście? – spytał z troską.
- Nie… na pewno nie – zaprzeczyłam, choć coś w głębi mnie mówiło, że okłamuję samą siebie, lecz nie dopuszczałam do siebie myśli, iż mogę być w ciąży. Na pewno nie teraz! – Wokół mnie i Zayn’a jest teraz za dużo szumu, to nie wyszłoby nam obojgu na dobre.
- Wiem – pokiwał David głową. – Ale chciałbym zobaczyć Cię z piłkowatym brzuchem – parsknął śmiechem, gdy zdzieliłam go ręką po głowie. – No i wasze dziecko byłoby zajebiście ładne – dodał, idąc do kuchni. Szłam za nim powoli.
- Proszę maleńka – Zayn dał mi kubek pełny ciepłego cappuccino i musnął ustami moje czoło. – Jackson się odzywał? – zapytał Davida.
- Nie, jakby ślad po nim zaginął – wzruszył ramionami mój przyjaciel. Dzisiaj wyglądał… wyjątkowo bardzo hetero : obcisły czarny golf podkreślający muskulaturę jego ciała i beżowe, przylegające jeansy i conversy.

Dziś z pewnością wyrwałby mnóstwo napalonych gejów, jak i łatwych lasek.

- No, ale gdzieś może się tu kręcić – stwierdził David. – Wątpię by wyjechał z Londynu tak szybko. Nie zdziwię się jak po tym wszystkim się ukrywa.
- Co? Po co miałby to robić? – spytałam go.
- Szuka go policja, Clairy i się ukrywa, bo nigdzie nie mogą go znaleźć – powiedział, patrząc na mnie. – Jakby czekał na jakiś moment by zrobić wszystkim niespodziankę i odpierdolić coś mega wielkiego – odparł.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że David mówił prawdę.

***

Kolejne trzy dni były totalnym szaleństwem. Wizyta Randy’ego wywołała sporo szumu w mediach i paparazzi znowu dzień w dzień towarzyszyli mi w życiu codziennym. Jednak spodziewałam się tego, zwłaszcza po Oscarach. Dostałam również kilka propozycji sesji zdjęciowych dla magazynów.

Jak to możliwe, że w ciągu kilku miesięcy moje normalne życie zamieniło się w takie… coś?! Nigdy nie powiedziałabym, że poznam kogoś takiego jak Zayn, że poznam jego wewnętrznego dominata, który mnie kochał, a tym bardziej, że mi się oświadczy! Kochałam tego mężczyznę.

- Wstawaj skarbie, jest za wcześnie na spanie – mruknął mi na ucho Zayn, lekko mną potrząsając. Fakt, była dopiero piąta po południu, ale byłam strasznie ospała. Ostatnie dni dawały mi mocno w kość i potrzebowałam snu.
- Zostaw mnie… - mruknęłam w poduszkę.
- Maleńka, albo wstaniesz lub zmuszę Cię do tego innym sposobem – odparł, przebiegając palcami po moich odsłoniętych plecach.

Bycie w samej bieliźnie przy Zayn’ie zawsze źle się kończy.

- Pieprz się – burknęłam.
- Nie powinnaś tego mówić – wyczułam, że się uśmiecha i w jednej chwili jego ręka rozdzieliła moje złączone uda. Wstrzymałam oddech i się napięłam. – Rozluźnij się, przecież nie ugryzę – zaśmiał się cicho unosząc moją pupę do góry i zdjął moje czarne figi. – Przynajmniej nie specjalnie – mruknął i ponownie podniósł moje biodra, kładąc je sobie na kolanach. W efekcie skończyłam z rozłożonymi nogami jak żaba. – Mm, cudownie – palcami przebiegł po mojej odsłoniętej cipce. Zadrżałam, zaciskając palce na kołdrze. – Już mokra? – w jego głosie było słychać aprobatę, gdy rozprowadził moją wilgoć po kobiecości i wcześniej nietykanym tylnym wejściu. Ponownie zesztywniałam. – Kiedyś tutaj wejdę, a ty będziesz krzyczeć z rozkoszy – Zayn naparł kciukiem na wejście i z trudem jego mała część znikła w moim środku. Jęknęłam, czując dziwne uczucie. – Boli?
- Trochę – stwierdziłam cicho.
- Jak użyjemy nawilżacza, zaboli mniej – i wepchnął dwa palce do mojej kobiecości. Stęknęłam z rozkoszy, która roznosiła się po moim ciele. – Twoja cipka jest niesamowita, kochanie – wymruczał Zayn, drugą dłonią miętosząc moje pośladki.
- Zayn… - wyszeptałam drżącym głosem. Po moim ciele co chwilę przechodziły głębokie dreszcze.
- Czuj to maleńka, czuj – złożył mokry pocałunek na dole moich pleców, ruszając szybko swoimi palcami. Jęknęłam żałośnie, wypychając biodra w jego stronę. – Doskonale – ugryzł kawałek mojego prawego pośladka i dołożył do swojej pieszczoty trzeci palec w nagrodę. Drżałam mocno i nie mogłam tego opanować. Moim ciałem władało pożądanie i nic więcej. A to co działo się w moim podbrzuszu było nie do wytrzymania. Ledwo trzymałam swój zdrowy rozsądek na wodzy. – Jezu, jesteś taka mokra – powiedział, kciukiem odnajdując moją łechtaczkę.
- Boże, Zayn! – krzyknęłam w kołdrę, a moje nogi napięły się, gdy na moją kobiecość zaczęło napierać coś dużego. Zayn utrzymał moje ruszające się nogi w miejscu, wbijając we mnie palce nie ubłagalnie szybko. Chwyciłam zębami poszewkę poduszki i ze stłumionym wrzaskiem doszłam, mocno zaciskając się na jego palcach.
- Spokojnie maleńka – Zayn się zaśmiał i po niespełna minucie poczułam jak wchodzi we mnie jego członek. Jęknęłam głośno. – Teraz zaczniesz krzyczeć.

***

Mój spokojny sen przerwał głośny dzwonek mojego telefonu. Przekręciłam się z jękiem i sięgnęłam po telefon leżący na szafce.

Dzwonił Jackson.

- Co do cholery…? – spytałam sennie, odbierając połączenie. – Co jest Jackson, że dzwonisz po…

- Clairy, przyjedź do domu swojego ojca, miał wypadek.