~ Zayn’s P.O.V ~
- Kpisz sobie? – spytałem, niemalże dławiąc się ze złości. –
Mów mi natychmiast co wy planujecie.
- Ja? – parsknęła śmiechem. – To McTyler ją sobie upatrzył,
ja mam tą dziwkę w dupie.
- Zmuszasz mnie do poważnych kroków, Chachi – warknąłem. –
Wylatujesz z hotelu.
- Co?! – krzyknęła, otwierając szeroko usta ze zdziwienia. –
Nie możesz!
- Mogę, bo jestem właścicielem – uśmiechnąłem się zwycięsko.
- Ty jebana szujo… - syknęła. – Doskonale wiesz, że nie mam
gdzie się podziać!
- Już mnie to w tej chwili nie obchodzi. Masz dzień na
spakowanie swoich rzeczy i nie chcę Cię więcej widzieć na oczy.
- Dobra, wszystko powiem – odparła poważnie.
- To niczego nie zmieni.
- Mam to w dupie – prychnęła. – McTyler upatrzył sobie
Watson na BAFTA. Od tamtej pory się mu spodobała i zapragnął ją mieć.
- Skąd się znacie?
- Przyszedł któregoś pięknego dnia do hotelu i mi się
chłopczyna wyżalił – zaśmiała się gorzko. – Clairy miała by szczęście, koleś
zajebiście bzyka.
- Mniejsza z tym – westchnąłem.
- A ja powiedziałam mu, że Cię bardzo dobrze znam i
zaproponował układ.
- Jaki?
- Oboje będziemy wam niszczyć związek, dopóki nie zerwiecie,
ja dostanę od niego kasę, a on Clairy.
- Jesteście popieprzeni – fuknąłem i spojrzałem na swoich
ochroniarzy. – Panowie, zawieźcie Pannę May do hotelu, skończyłem z nią
rozmawiać.
- I radzę Ci teraz iść do The Five Fields, teraz za pewne
jedzą ze sobą romantyczny obiad – dodała z krzywym uśmiechem. – Chyba, że Ci na
niej nie zależy i ja…
- Skończ – powiedziałem stanowczo, a ona się zamknęła. –
Panowie, zróbcie co wam kazałem.
- Tak jest – odparli równo.
- A ja idę ratować swój związek, znowu – westchnąłem i
opuściłem restaurację.
~ Clairy’s P.O.V ~
- I jak Ci smakowało jedzenie? – zapytał mnie Jackson, gdy
kelner przyszedł zabrać rachunek i napiwek.
- Było bardzo dobre, dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś
– powiedziałam z lekkim uśmiechem. Jackson wydawał się zupełnie innym
człowiekiem. Nie był tym, którego opisywali na papierach policyjnych. Lecz to
też musiałam wziąć pod uwagę.
- I co teraz zrobisz? – ponownie spytał.
- Cóż… Wrócę do David’a po moją psinę i wracam do domu –
odparłam.
- Do niego? – zdziwił się, a ja niewzruszona skinęłam głową.
A co on do cholery myślał? Że może pojadę do niego?
- Nie mam wyboru, tam mieszkam – rzekłam.
- Zawsze możesz przyjechać do hotelu, w którym jestem. Mam
wolny pokój…
- Nie, dzięki, poradzę sobie – parsknęłam śmiechem, choć coś
w środku mówiło mi, że nie od tak mi o tym mówił.
- Powinnam już jechać, zaraz jest osiemnasta – powiedziałam,
wstając z krzesła. – Dziękuję Ci za obiad…
- Clairy?! – usłyszałam za swoimi plecami jak ktoś woła
mnie. Doskonale znałam ten głos.
- Malik – westchnął zirytowany McTyler.
- Co się dzieje, Zayn? – zapytałam, gdy ciężko oddychający
Zayn stanął obok naszego stolika. – Chachi odprawiła Cię z kwitkiem?
- Zapytaj tego skurwiela – syknął Zayn, wskazując na
Jackson’a. Blondyn zamarł, patrząc na Zayn’a.
- O czym ty mówisz? – zapytałam Zayn’a, marszcząc brwi w
konsternacji.
- On i Chachi są w jebanej zmowie – wycharczał, a ja
spojrzałam na Jackson’a, który tylko spoglądał na Malika zawistnym wzrokiem. –
Powiedziała mi.
- Nie wierzę… - szepnęłam, patrząc na nich obu.
- To uwierz. Twój wspólnik oznaczył Cię jako cel do zdobycia
– rzekł poważnie Zayn. – Przy okazji pozbywając się i mnie.
- On mówi prawdę, Jackson? – spytałam blondyna ze ściśniętym
gardłem. Z niewiadomego powodu byłam bliska łez.
- Clairy, to nie jest tak… - zaczął, ale ja za dobrze znałam
tą kwestię, aby się na nią nabrać.
- Więc ten cały projekt to bujda? Chciałeś mnie po prostu
zdobyć wiedząc, że mam narzeczonego? – powiedziałam słabo. Jackson spuścił
głowę. – Nigdy więcej do mnie nie dzwoń. Jesteś zwykłą, kłamliwą szują.
- Pierdolona Chachi, zawsze wszystko wszystkim powie –
zaśmiał się cynicznie Jackson, a po moim ciele przebiegł zimny pot.
- Clairy, idziemy stąd – mruknął do mnie Zayn, a ja skinęłam
głową i ruszyłam do wyjścia.
- Jeszcze z Tobą nie skończyłem Watson! – krzyknął za mną
McTyler, ale go zignorowałam i razem z Zayn’em opuściłam lokal, kierując się na
parking
- Clairy…
- Nawet nie zaczynaj – przerwałam mu ostro, wsiadając do
samochodu od strony kierowcy. Zayn niechętnie usiadł na miejscu pasażera. –
Musimy jeszcze podjechać do David’a po Scarleth – odparłam cicho.
- W porządku – powiedział Zayn, wbijając swój wzrok w deskę
rozdzielczą. Tak minęła nam cała droga do domu David’a : w ciszy i
niezręczności. Nienawidziłam tych momentów. Zayn doskonale wiedział, że to jego
wina. Gdyby nie jego „wybryk” nie doszłoby do tego całego zamieszania, ani tym
bardziej do spotkania z tym chujem. Jednak… jest dobre w tej sytuacji to, że
Jackson pokazał swoją prawdziwą twarz.
Ale nie ukrywałam faktu, że byłam chorobliwie zła na Zayn’a.
Musiał się jeszcze trochę pomęczyć, a ja mogłam na to popatrzeć z małym,
ironicznym uśmieszkiem.
Za swoje błędy się
płaci, Zayn’ie Maliku. Niezależnie od sytuacji.
***
Nigdy tak długo z Zayn’em nie rozmawiałam. Żadne z nas nie
ważyło się przerwać ciszy. Ja się non stop bawiłam ze Scarleth, którą ostatnimi
czasy zaniedbywałam.
- To co maleńka, idziemy Cię w końcu umyć, co? – parsknęłam
śmiechem, gdy jej wzrok spoważniał, jakby mnie rozumiała. Scar nigdy nie lubiła
kąpieli. Czasami zastanawiałam się czy w poprzednim życiu nie była kotem. –
Wiem, że to uwielbiasz – uśmiechnęłam się złośliwie, biorąc ją na ręce.
Westchnęłam głęboko, gdy uświadomiłam sobie, że już nie była taka lekka.
Scarleth położyła swoje łapy na moich ramionach, a ja trzymając ją za tułów,
zaniosłam do łazienki.
- Co robisz? – zapytał mnie Zayn zatrzymując w połowie drogi,
wyglądając zza drzwi od swojego gabinetu.
- Muszę ją wykąpać – oświadczyłam, spoglądając na niego. Nie
podejrzewałam, że odezwie się pierwszy.
- Pomóc Ci?
- Jasne – odparłam zakłopotana. Zayn wyszedł z gabinetu i
deptał mi po piętach, gdy szliśmy do łazienki. Gdy do niej weszliśmy, Scar od
razu zaczęła się szamotać. Westchnęłam zirytowana. – To teraz będzie wojna –
burknęłam, z trudem wkładając Scar do wanny. – Przytrzymasz ją? – zwróciłam się
do Zayn’a, który skinął głową i chwycił ją w tułowiu. Wzięłam prysznic do
swoich rąk i nastawiłam wodę na ciepłą. Scarleth zawyła piskliwie, gdy strumień
wody zetknął się z jej sierścią. Zaśmiałam się cicho i poklepałam ją lekko po
głowie.
- Po raz kolejny stwierdzę, że jesteście do siebie podobne –
odparł Zayn, zerkając na mnie.
- Tak? W czym niby? – zapytałam go cicho.
- Obie jesteście uparte – spojrzałam na niego zdziwiona.
- Czyżby? – parsknęłam.
- A ty w szczególności, gdy chodzi o inne kobiety –
uśmiechnął się złośliwie.
- Jesteś bezczelny! – stwierdziłam z oburzeniem. – To nie
jest miłe uczucie zobaczyć Twoje i zdjęcie Chachi na głównej stronie The Sun!
- A ty doskonale wiesz, że nie będę zadowolony, gdy dowiem
się o Twoim obiedzie z McTylerem! – powiedział podniesionym głosem.
- Gdyby nie ty, do tego by nie doszło!
- Może i tak, ale nie musiałaś lecieć od razu w ramiona
Jacksona!
- Ty chyba sobie żartujesz?! – fuknęłam, kładąc prysznic w
wannie. – Byłam na Ciebie zła!
- I przy okazji chciałaś zrobić na złość mi!
- Może i co z tego? – zaśmiałam się gorzko. – Jakbyś
zauważył, to już jest drugi raz, gdy dowiaduję się o Twoim pseudo spotkaniu
biznesowym z Twoją byłą uległą! Mogłeś mi powiedzieć.
- Tak? I potem słuchałbym Cię i Twojego narzekania?!
- Tak? To po cholerę się ze mną zaręczyłeś? – warknęłam.
- Bo Cię kocham? – uniósł zagadkowo brwi do góry.
- Jak mam się z Tobą ożenić, jeśli nie jesteś do końca ze
mną szczery? Dlaczego tak bardzo boisz się mówić mi prawdę?! – krzyknęłam.
- Nie boję – zaoponował.
- To czemu się tak zachowujesz?! – wzniosłam ręce do góry,
by pokazać swoje zirytowanie.
- Nie lubię o tym mówić – westchnął.
- No nic nowego mi nie powiedziałeś – wywróciłam oczami,
powracając do mycia Scarleth. Psina tylko nas obserwowała, cała mokra i z
dużymi oczami. Jej wzrok mówił : „zachowujecie się jak rozpuszczone dzieci!”.
Zayn podniósł się z klęczek. Już miałam nadzieję, że opuścił łazienkę, lecz po
niecałej minucie poczułam, jak coś mokrego pokrywa moje włosy i plecy.
Krzyknęłam przez zimną temperaturę wody i poderwałam się do góry patrząc na
Zayn’a, który miał na twarzy wymalowany szeroki uśmiech. – Co ty robisz do
cholery?!
- Ostudzam Twój temperament – odparł, ponownie nalewając do
dużego plastikowego kubka wodę.
- O nie nie nie… - fuknęłam, kierując prysznic prosto na
niego. Zayn zesztywniał i popatrzył na mnie z politowaniem. – Sam zacząłeś –
wzruszyłam ramionami. W jednej chwili Zayn podszedł do mnie w dwóch dużych
susach i nakierował siłą prysznic na mnie. Pisnęłam, próbując jakoś powstrzymać
wodę, która tryskała w moją twarz i resztę ciała. – Ty idioto! – uderzałam w
nim pięściami. – Jestem przez Ciebie cała mokra!
- Patrz, ja też – powiedział ironicznie, wkładając prysznic
pod moją koszulkę.
- Przestań! – zaśmiałam się głośno, szamocząc w jego
ramionach, nieudolnie próbując się uwolnić. – Proszę!
- Powinnaś mnie wysłuchać, nim zaczęłaś wyciągać pochopne
wnioski – stwierdził, wyjmując prysznic i rzucił go do wanny, po czym mocno
przyciągnął mnie do siebie. Mokre materiały naszych koszulek przylepiły się do
siebie. – Na drugi raz zadzwoń do mnie, a nie czytasz wszystko na The Sun.
- Nienawidzę, gdy widzę Twoje byłe uległe przy Tobie – powiedziałam.
- Wiem – rzekł, głaszcząc mnie delikatnie po policzku. – A
mi się nie podoba, że przy Tobie kręcą się takie typy jak McTyler.
- Już nie będzie – odparłam.
- A tylko on spróbuje się do Ciebie zbliżyć, to z jego
twarzy nie zostanie nic.
- Spokojnie, mój furiacie – zaśmiałam się krótko.
- Teraz, za tą Twoją niewyparzoną buzię, mam ochotę tak Cię…
- nie zdążył dokończyć, bo Scarleth głośno szczeknęła, zwracając na siebie
uwagę. Wlepiła w nas swoje duże, czarne oczka i wyczekiwała grzecznie, aż do
niej wróćmy.
- To jest złota psina – uśmiechnęłam się słodko do niej, a
ona wesoło zamerdała ogonem. – Muszę pomyśleć, aby niedługo znaleźć dla niej
jakiegoś psa…
- Nie mów, że chcesz szczeniaki – Zayn popatrzył na mnie z
politowaniem.
- A będzie ich przynajmniej pięć lub więcej – odparłam, a on
jęknął z dezaprobatą. Zaśmiałam się cicho i cmoknęłam w podbródek.
- Chociaż… tyle psów ucieszyłoby nasze przyszłe dziecko –
powiedział, a ja przez chwilę zamarłam.
- Dziecko? – powtórzyłam.
- Tak, dziecko – parsknął śmiechem, widząc moją minę.
- Przed chwilą byliśmy pokłóceni, nie odzywaliśmy się do
siebie, miałam ochotę roztrzaskać Ci twarz, a ty teraz mówisz mi, że chcesz
dziecko?
- Czemu nie? – uśmiechnął się lekko i przyciągnął moją twarz
do swojej.
- Zayn…
- Nah, żadnych słów – szepnął w moje wargi, przedzierając
się między nie swoim językiem.
~ Jackson’s P.O.V ~
- Miałaś siedzieć cicho, suko! – wydarłem się na Chachi,
która z miną zbitego szczeniaka przyszła do mnie. Była to ostatnia osoba, z
którą chciałem się widzieć. – Co ty tu robisz? – zapytałem, a po chwili
zauważyłem u jej boku walizkę. – Czyżby Malik wyrzucił Cię z hotelu? –
zaśmiałem się z pogardą.
- Tak i to przez Ciebie, tępy chuju! – krzyknęła, wskazując
na mnie palcem. – Teraz przez Ciebie i Twoją psychiczną manię Watson nie mam
gdzie mieszkać!
- Byłaś w tylu burdelach, wracaj do któregoś – wzruszyłem
ramionami, podchodząc do swojego barku z alkoholem. Po kryjomu wyjąłem z niego
pistolet i butelkę whiskey. Napiłem się z trunku z gwinta i chwyciłem broń.
Zauważyłem, że Chachi wybałuszyła na mnie oczy.
- Co ty zamierzasz zrobić, Jackson? – spytała mnie drżącym
głosem.
- Myślałem, że mogę Ci ufać, wiesz? Ale ty jesteś tylko
dziwką i aby dostać kasę zrobisz wszystko – prychnąłem, celując w Chachi.
- Nie, Jackson… Nie, proszę… Przepraszam - wyszeptała
jękliwie.
- Teraz przepraszasz?! – wrzasnąłem rozwścieczony. Chachi
zadrżała i zaczęła się cofać do tyłu. – Wyjawiłaś Malikowi prawdę i zniszczyłaś
moje jakiekolwiek szanse na zdobycie Watson.
- I tak byś nie miał szans z Malikiem! Miałaby Cię głęboko w
dupie! – wykrzyczała.
Adrenalina, która buzowała w moich żyłach spowodowała, że
nacisnąłem spust. Kula wylądowała w nadmuchanej klatce piersiowej Chachi.
Dziewczyna zachłystując się powietrzem upadła na podłogę, a jej ubrania
zalewały krwią. Zaśmiałem się ironicznie i rzuciłem broń na łóżko. Podszedłem
do swojego bagażu i wyjąłem z samego dna nóż. Gdy spojrzałem na Chachi, ta już
miała zamknięte oczy, a jej klatka się nie unosiła. Uśmiechnąłem się szeroko i
stawiając małe kroki w jej stronę, obracałem nóż w swojej dłoni. Musiałem się
jakoś pozbyć ciała, lecz od razu personel by to zauważył.
- Widzisz, Chachi? Tak się kończy igranie ze mną.